Zbigniew Maćków: deweloperzy zaczynają dostrzegać, że jakość architektury ma znaczenie [WYWIAD]

Tomasz Matejuk
W pierwszej części naszego wywiadu ze Zbigniewem Maćkowem, renomowanym wrocławskim architektem i szefem Maćków Pracowni Projektowej, rozmawiamy m.in. o nowym biurowcu, który stanie tuż przy placu Nowy Targ, renesansie Kępy Mieszczańskiej i przekonywaniu deweloperów do polskojęzycznych nazw inwestycji.
Ze Zbigniewem Maćkowem spotkaliśmy się w odrestaurowanej kamienicy przy Podwalu, w której mieści się siedziba jego pracowni architektonicznej. W trakcie długiej, trwającej ponad godzinę rozmowy dyskutowaliśmy m.in. o zagrożeniach, jakie niesie powstawanie zagłębi biurowych, boomie inwestycyjnym na Kępie Mieszczańskiej, budzących kontrowersje nadbudowach zabytkowych obiektów, wpływie galerii handlowej Wroclavia na otoczenie czy impulsie dla deweloperów, którym ma być osiedle Nowe Żerniki.
Zapraszamy Was do lektury pierwszej części wywiadu. Druga pojawi się na naszych łamach w przyszłym tygodniu.
Tomasz Matejuk: Zacznijmy od tematu, który nurtuje wiele osób i o który wiele osób pyta. Co dokładnie powstanie między placem Nowy Targ a ulicą Wita Stwosza? Wiemy, że biurowiec, ale jaki? 
Zbigniew Maćków: Wyróżniać będzie go przede wszystkim lokalizacja w ścisłym centrum miasta, a zatem będzie to architektura wielkomiejska, uwzględniająca wszystkie aspekty istotne w gęstym mieście. Czyli przede wszystkim żywe, usługowe partery pełne sklepów i usług. Tam, gdzie możemy, czyli od strony placu Nowy Targ i ulicy Wita Stwosza, staramy się, żeby były dwukondygnacyjne, o dobrych proporcjach i reprezentacyjnym charakterze. Liczymy, że pojawią się tam dobre, wielkomiejskie funkcje.
Czyli na przykład kawiarnie?
Tak. Albo dobre restauracje. I nie chodzi mi o kantyny dla osób pracujących w biurowcu, ale restauracje czy kawiarnie dla mieszkańców, które nie będą czynne do godziny 17, tylko do późnego wieczora.
Podobnie to działa choćby w pobliskim OVO.
Dokładnie. Chodzi nam o taki model biurowca, który daje też coś miastu. Liczymy, że te lokale wpłyną na ożywienie przestrzeni publicznych wokół obiektu. Czyli przede wszystkim placu Nowy Targ, na którym brakuje teraz już tylko dobrych funkcji, które ściągną tam ludzi. Ożyje też ciąg pieszy wzdłuż ulicy świętej Katarzyny prowadzący w stronę Hali Targowej, Bulwaru Dunikowskiego i Ostrowa Tumskiego – będzie szeroki, otoczony zielenią i otwartymi parterami sklepów czy kawiarni. 
Drugi wymiar tego projektu to nacisk, żeby architekturę dopasować skalą, bo to będzie dość duży obiekt.
To będzie jeden budynek czy dwa?
Jeden, ale podzielony na kilka części z otwarciami. I dzięki temu będzie sprawiał w odbiorze wrażenie nieco rozdrobnionej, kameralnej zabudowy. Chcemy uniknąć efekty monstrualnego, dużego organizmu, który zdominuje okolice.
Trzeci aspekt to zieleń i zrównoważone projektowanie. I to zieleń duża, nie ozdobna, tylko utylitarna, której będzie sporo zarówno przed budynkiem, jak i wewnątrz obiektu, w atriach. Chcemy, żeby pracownicy mieli cały czas z nią kontakt.
Kiedy zobaczymy wizualizacje?
Musimy jeszcze chwilę poczekać z ujawnieniem tego projektu, bo wciąż trwają procedury administracyjne. Takie są reguły ustalone przez inwestora.
Dlaczego cały proces administracyjny tak się przeciąga?
To dość skomplikowany projekt, wymaga wielu różnych uzgodnień, ale mamy nadzieję, że już wkrótce to pozwolenie będzie.
To wasz – jako pracowni architektonicznej – najambitniejszy projekt biurowy we Wrocławiu?
Tak, zdecydowanie. Po pierwsze, ten projekt wygrał zamknięty konkurs, w którym startowały tak renomowane pracownie jak choćby JEMS Architekci. A po drugie, jest w takim miejscu w mieście, że nie ma mowy o tym, żeby odpuścić choćby na milimetr.
Wspominał pan, że chciałby, aby usługowe partery żyły także po godzinie 17. Już teraz mówi się, że choćby okolice ulicy Strzegomskiej stają się wrocławskim Mordorem, który właśnie po godzinie 17 wymiera. Czy powstawanie takich zagłębi biurowych w miastach to dobry trend?
Trzeba uważać, żeby biurowce nie zdominowały miasta, zwłaszcza centrum. Bo wtedy grozi nam gentryfikacja przez biura i wyparcie mieszkańców. Takie sytuacje zdarzają się w europejskich miastach i generują patologiczne zachowania, zmniejsza się identyfikacja mieszkańców ze swoją dzielnicą, spada poczucie bezpieczeństwa, itd. 
Tak było w londyńskim City, tak było na paryskim La Defense. Po tej lekcji Francuzi, w drugim etapie La Defense, dogęścili ten teren mieszkaniami, żeby wprowadzić tam życie poza godzinami pracy. Ale nam to jeszcze nie grozi - balans jeszcze jest właściwy, ale pewnie należałoby unikać sytuacji, która zdarzyła się choćby w Warszawie.
Niektóre firmy z warszawskiego "Mordoru przy Domaniewskiej" już uciekają.
Dokładnie, monokultury w ogóle nie są dobre. Urodą miasta jest jego wielobarwność, różnorodność, przemieszanie funkcji. 
A czy oprócz inwestycji Skanskiej, projektujecie jeszcze inne biurowce we Wrocławiu?
Tak, projektujemy kilka takich obiektów.
Ale pewnie nie zdradzi pan, dla kogo i gdzie?
Panuje dosyć duża rywalizacja między deweloperami, którzy budują biura i dopóki oni nie zdecydują się na upublicznienie projektu, my tego nie możemy zrobić.



A jakie nowe inwestycje macie na tapecie, jeśli chodzi o mieszkania?
Z tych najbardziej interesujących – kończymy Księcia Witolda 43, trwa procedura odbiorowa. Tam powstanie coś unikalnego – i nie mówię o samym budynku, ale o bardzo dobrej, kameralnej w skali przestrzeni publicznej, która współdziała z budynkiem. Mamy nadzieję, że w tym obiekcie też powstaną takie usługi, które wpłyną na ożywienie tej części miasta.
A tuż obok zaczynamy nową inwestycję dla firmy OKRE Development.
Chodzi o dawny Główny Urząd Celny?
Tak, kiedyś to był budynek celny, a potem mieściła się tam milicja. Powstaną tam mieszkania z górnej półki. Jakość tego projektu opiera się przede wszystkim na tym, że zachowujemy praktycznie 90 procent struktury starego budynku. Nie robimy tak, jak większość inwestorów, którzy wyburzają stare stropy, zostawiając tylko same ściany i wprowadzając nowe wnętrza. My zostawiamy niemal wszystko – wysokości kondygnacji, klatki schodowe, balustrady. Zostawiamy klimat tego miejsca. Południowa ekspozycja, czyli słońce przez cały dzień, pawilon nad wodą, bezpośredni dostęp do Odry – to będzie niesamowita inwestycja.
Miasto lada moment wystawi na sprzedaż też sąsiednią nieruchomość, czyli dawne koszary. To będzie łakomy kąsek dla deweloperów?
Myślę, że tak. Sami widzimy, że zainteresowanie jest potężne i wszyscy czekają w blokach startowych. 
Cała ulica Księcia Witolda, jeszcze kilka lat temu zupełnie zapomniana, teraz bardzo intensywnie się rozwija i co rusz startują kolejne inwestycje. 
Ja cały czas, już od kilku lat, powtarzam, że to będzie najgorętsze inwestycyjnie miejsce we Wrocławiu. I tak się dzieje. I będzie to też miejsce o największej potencjalnej jakości mieszkań w stosunku do ceny. 
To prawidłowość, którą obserwujemy na całym świecie. Gdy rozmawia się z berlińczykami, to mówią, że Kreuzberg jeszcze kilka lat temu był zupełnie zapomnianym miejscem, a dziś to najmodniejsza dzielnica tego miasta. Za chwilę tak samo będzie u nas – dzielnice, które były zapomniane, ale mają ukryty potencjał, wybuchną. Kandydatów jest kilku. 
Które to miejsca?
To na przykład miejsce, w którym siedzimy (Maćków Pracownia Projektowa ma siedzibę w kamienicy przy ulicy Podwale 61 – przyp. red.). Przedmieście Oławskie jest świetnie położone – przecież stąd jest 8 minut do Rynku, jest woda, dobra miejska zieleń, unikalna architektura, wreszcie jest Wzgórze Partyzantów, które – głęboko w to wierzę – już za chwilę będzie najlepszym miejscem do takiej miejskiej rekreacji we Wrocławiu. 
Na uatrakcyjnienie tego miejsca wpłynie też ruszająca właśnie rewitalizacja Przedmieścia Oławskiego.
Tak, poza tym ten drugi fragment Przedmieścia, położony nad Oławą, to genialne miejsce. Tam jest tak dużo zielonych terenów, dostęp do rzeki, a przez kładkę również do Odry i Wielkiej Wyspy.
Tam powstaje z kolei inna inwestycja, którą projektowaliście, czyli Angel River.
Tak, budowa już wychodzi z ziemi. Mamy nadzieję, że inwestycja będzie trzymała jakość Angel Wings i dawała niezwykłe widoki z ponad 50 metrów.
Deweloperzy w ogóle zaczęli otwierać się na rzekę – to widać choćby po zaprojektowanych przez was inwestycjach: Kurkowa 14 czy Wybrzeże Wyspiańskiego.
Faktycznie, jeszcze 10 lat temu nie robiliśmy nic nad rzeką, w tej chwili co rusz coś się w tym temacie dzieje. Rzeka jest genialnym fragmentem miasta – ona daje to, czego wszyscy szukamy, czyli inną perspektywę, inny widok niż tylko na przeciwległą ścianę zabudowy oddaloną o 20-25 metrów. 
Jakub Zazula
Wracając jeszcze do Kępy Mieszczańskiej, która przeżywa boom inwestycyjny, szykujecie już także kolejny projekt w tym rejonie, przy ulicy Jagiełły 6. 
Tak, to będzie kolejny projekt domykający kwartał, gdzie obecnie pracujemy nad Księcia Witolda 43. Zamkniemy ten kwartał od północy – to narożnik, który przez wiele lat straszył. Udało nam się wpisać kawałek współczesnej architektury w starą kamienicę, figurującą w ewidencji zabytków.
Zostawimy z niej to, co najcenniejsze, podobnie z tej drugiej kamienicy, w oficynie. Odtworzymy detale, wyciągniemy z nich zapomnianą przez lata jakość. 
To, co mnie uderzyło w przypadku promowania tej inwestycji, to bardzo duży nacisk na osobę projektanta, czyli na pana. Jeszcze niedawno często nie można było doszukać się informacji, kto projektuje dany obiekt. A dziś deweloperzy coraz chętniej chwalą się architektami, z którymi współpracują.
Tak się robi wszędzie. Deweloperzy zaczynają dostrzegać, że jakość architektury ma znaczenie, że potrafi wpłynąć na lepszą sprzedaż i zainteresowanie klientów. To jest ogólnie bardzo dobre zjawisko, bo wszystkim zaczyna zależeć na jakości. Inwestorzy już nie chowają się za wymyślnymi nazwami i anonimowymi autorami, tylko wszystko jest zidentyfikowane i prowadzi w efekcie do dużo większej odpowiedzialności za każdą decyzję projektową.
Jeśli chodzi o nazwy, coraz więcej deweloperów stawia na proste, polskojęzyczne nazewnictwo, często to po prostu adres.
To jest pewien dobry trend, który nie niesie z sobą niepotrzebnego przerostu treści nad formą, czy szafowania obco brzmiącymi nazwami.
Wy – jako architekci – staracie się też w jakimś stopniu edukować deweloperów, podpowiadać im, jakie są tendencje na świecie?
Edukować to za dużo słowo. Zresztą bardzo często deweloperzy mają potężną świadomość i wiedzę, więc bywa i tak, że to my się od nich uczymy. Ale rzeczywiście, staramy się rozmawiać, wymieniać poglądy i wzajemnie namawiać do tego, że czasem prostsze rzeczy są lepsze. I że warto grać też na tożsamość miejsca, którą buduje się nie nazwami importowanymi z zagranicy, tylko lokalnymi, związanymi z historią miejsca czy ulicy.
I o ile w budynkach mieszkalnych to się udaje niemalże w 90 procentach, o tyle w inwestycjach biurowych jeszcze nie. Tam klientami nie są bowiem mieszkańcy, ale duże, międzynarodowe korporacje, którym nic nie mówi np. ulica Księcia Witolda. Aczkolwiek raz nam się udało – z biurowcem Dubois 41, gdzie nazwa świetnie się przyjęła. 
Może dlatego, że tam był francuski deweloper i francuskojęzyczne nazwisko patrona ulicy?
Tak, rzeczywiście, tutaj było ciut łatwiej. Próbowaliśmy też z kompleksem przy placu Konstytucji 3 Maja, wymyśliliśmy niezłe logo, uważaliśmy, że to rewelacyjna nazwa dla tego miejsca. No, ale nie udało się. Tu jest jeszcze duży opór - fundusze, które potem kupują te inwestycje, na razie preferują nazwy, które łatwiej im ograć wizerunkowo, czy choćby zapamiętać.

*****
W drugiej części wywiadu ze Zbigniewem Maćkowem porozmawiamy m.in. o nadbudowach zabytkowych kamienic, galerii handlowej Wroclavia i modelowym osiedlu Nowe Żerniki. Zapraszamy już w przyszłym tygodniu!