Dostały betonem po głowie
W wypadku ranne zostały dwie studentki. Budowlani twierdzą, że nic się nie stało
Uraz karku, obtłuczony bark, szyja i kręgosłup. Tak dla dwóch studentek zakończył się spacer po centrum Wrocławia.
Chwile grozy dziewczyny przeżyły, gdy kilka dni temu, wracając z uczelni, zostały oblane betonem. Szara maź spadła im na głowy, kiedy przechodziły obok budowy między Galerią Dominikańską a ul. Oławską. Naprzeciwko przejścia podziemnego.
- Nie wiedziałyśmy, co się dzieje, beton wylał się nam na włosy i ubrania - opowiada Joanna Ostrejko, jedna z poszkodowanych studentek i dodaje: - Dopiero po chwili zorientowałam się, że na rusztowaniu przewrócił się pojemnik, a jego zawartość spadła prosto na nas. Pani Joanna będzie teraz co najmniej miesiąc chodziła w kołnierzu ortopedycznym, a potem przejdzie rehabilitację. Jej koleżanka, Barbara Wińska, jest oburzona reakcją robotników z budowy. - Boleśnie oberwałyśmy w głowę i plecy, a nawet nie usłyszałyśmy słowa przepraszam - mówi.
Robotnicy zignorowali studentki, twierdząc, że nic poważnego się nie stało i odesłali je do majstra. Ten także zbagatelizował sprawę i nawet nie powiadomił swojego szefa o wypadku.
Kierownik budowy o przewróconym pojemniku z betonem dowiedział się od nas. A niewiele brakowało, żeby doszło do tragedii. - Nawet nie mogę spokojnie myśleć, jakby się to skończyło, gdyby akurat obok budowy przechodziła matka z dzieckiem w wózku - mówi Joanna Ostrejko. - Niemowle mogłoby zginąć.
Sprawa trafiła już do Prokuratury Rejonowej Wrocław- -Stare Miasto. Zdaniem Jarosława Boby, prokuratora prowadzącego śledztwo, obrażenia dziewczyn przypominają te, jakie odnosi się w efekcie wypadku drogowego.
Zgodnie z kodeksem karnym, za spowodowanie uszczerbku lub rozstroju zdrowia, który trwa powyżej siedmiu dni, sprawcy grozi kara od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Mimo to robotnicy z pechowej budowy dalej czują się bezkarni. Jeden z nich (nie chciał się przedstawić) próbował nawet żartować, kiedy z nim rozmawialiśmy. - Beton ma to do siebie, że czasami się wylewa - ironizował. - Nie zauważyłem, żeby panie były ranne, więc doradziłem im oddanie kurtek do pralni chemicznej i obciążenie nas kosztami czyszczenia garderoby. Przecież to nie był groźny wypadek, tylko zwykły przypadek.
Zadzwoniliśmy do krakowskiej firmy Mota-Engil prowadzącej budowę. Na szczęście tutaj nie bagatelizuje się zdarzenia. - Nie uciekamy od odpowiedzialności, bo to nasza wina i nasz błąd - przyznaje Andrzej Długosz, rzecznik Mota-Engil. - Dlatego sam skontaktuję się z poszkodowanymi i je przeproszę - dodaje.
Oprócz osobistych przeprosin, skruszona firma chce z kobietami porozmawiać o zadośćuczynieniu. Andrzej Długosz zapewnił nas, że jego firma poza odszkodowaniem, które może przyznać sąd, sama dodatkowo wynagrodzi studentkom poniesione szkody. A oprócz tego wyciągnie konsekwencje wobec pracowników, jeśli ci nie dopełnili swoich obowiązków.
Sprawą zajęła się też Państwowa Inspekcja Pracy. - Nasz inspektor sprawdzi i skontroluje przestrzeganie zasad bezpieczeństwa na tej budowie - zapewnia Agata Kostyk-Lewandowska z Okręgowego Inspektoratu Pracy we Wrocławiu.
Przy okazji przypominamy, że jeśli tylko zauważymy, że teren jakiejś budowy i wykonywane na nim prace stwarzają zagrożenie publiczne, należy to natychmiast zgłosić do Państwowej Inspekcji Pracy. Najlepiej telefonicznie pod nr 071-371-10-468 lub 0603-779-001 (czynny przez całą dobę).
Ewelina Oleksy - POLSKA Gazeta Wrocławska