Jako mieszkaniec niższych "biedniejszych" pięter wieżowca "Bliska Wola Tower" w Warszawie opiszę swoją historię i doświadczenia z tego patologicznego budynku.
Wieżowiec ma specyficzną strukturę - na niższych piętrach zwykłe mieszkania, na górze apartamenty za kilka milionów złotych.
Jak łatwo się domyślić mieszkają tutaj zwykli ludzie oraz "milionerzy" z prowincji, którzy dali się naciąć na chłam od słynnego patodewelopera JW Construction. Warto zaznaczyć, że w mieszkaniach słychać dźwięki oddawania moczu z innych apartamentów, kroki sąsiadów i buczenie przemysłowych wentylatorów. Mieszkańcom dużych apartamentów ciężko się z tym pogodzić. Mają również problem ze zwykłymi lokatorami, ze zwykłych mieszkań, którzy w ich ocenie psują wartość ich lokali oraz generalnie powinni się wyprowadzić. Otóż każdy ma prawo do własnego zdania. Gorzej jednak, gdy zaczyna się nękać tych "gorszych" sąsiadów wykorzystując do tego podsłuchy, detektory ruchu i inne zaawansowane urządzenia, niebezpieczne dla zdrowia i życia mieszkańców, którzy odważyli się ciężko pracować, wziąć kredyt na 30 lat i mieszkać w jednym budynku z kilkoma nadętymi bufonami.
A otóż moja historia:
Ciężko pracowałem, wziąłem kredyt i kupiłem małe mieszkanko właśnie w tym wieżowcu - w Bliska Wola Tower. Nie myślałem o tym, że budynek może być uważany przez kilku oszołomów za prestiżowy lub luksusowy - chciałem mieć klimatyzację w mieszkaniu oraz wysokie pomieszczenia, a przede wszystkim kierowałem się lokalizacją. Moje ustawne mieszkanko to zapewnia. Niestety radość z ciężkiej pracy i niezwykłego wysiłku szybko zamieniła się w problem. Otóż nad moim małym mieszkaniem znajduje się prawie 100 M2 apartament, który kupiła para z poza Warszawy za absurdalną cenę 2,500 tyś. Dodam, że ja zapłaciłem 400k. Ci lokatorzy, których ciężko nawet nazwać "burżujami" - raczej para na dorobku, wraz z kilkoma innymi jeleniami, którzy kupili duże apartamenty, wśród setek mieszkań 1 i 2- pokojowych, zaczęli wkrótce się panoszyć i ustawiać całe osiedle pod siebie. Każdy musiał się ubierać w odpowiedni sposób (nawet do wynoszenia śmieci) oraz godnie reprezentować ich apartamentowiec. Niepokornych spotykała kara - jeżeli mieli nieszczęście sąsiadować z takim aparto-patusem. Oczywistym jest, że zwykli mieszkańcy, zagonieni i zapracowani, spłacający kredyty z wysokim oprocentowaniem nie mają czasu, ochoty, ani środków finansowych na ochronę, nie mówiąc nawet o walce z zaawansowanymi urządzeniami do inwigilacji. Zaczęły się stukania w rytm detektorów ruchu i hałasy w rytm podsłuchów. Urządzenie do monitorowania używające X-ray , niebezpieczne dla zdrowia poszło w ruch. Zgłoszenia na Policję kończyły się odwiedzinami Dzielnicowego i zwykłymi pogaduszkami - w końcu ciężko walczyć z mieszkańcami 100 metrowego apartamentu i ich wyobrażeniami o najbliższym sąsiedztwie oraz otoczeniu.
Sprawa jest rozwojowa...