Zbigniew Maćków: za nieudaną nadbudowę trzeba winić architekta, nie konserwatora zabytków [WYWIAD]

Tomasz Matejuk
Z drugiej części naszego wywiadu ze Zbigniewem Maćkowem dowiecie się, co ten renomowany wrocławski architekt sądzi o nadbudowach zabytkowych kamienic, jak galeria handlowa Wroclavia wpłynie na otoczenie, a także, czy modelowe osiedle Nowe Żerniki będzie impulsem dla deweloperów.
W pierwszej części naszego wywiadu ze Zbigniewem Maćkowem, rozmawialiśmy m.in. nowym biurowcu, który stanie tuż przy placu Nowy Targ, renesansie Kępy Mieszczańskiej i przekonywaniu deweloperów do polskojęzycznych nazw inwestycji. Teraz zapraszamy do lektury drugiej części.
Tomasz Matejuk: Zdarzają się sytuacje, że nie chcecie pójść na pewne kompromisy, które narzuca deweloper i rezygnujecie ze zlecenia?
Zbigniew Maćków: Tak, zdarzają się, słynny przykład to choćby nadbudowa kamienicy przy zbiegu ulicy Ruskiej i Kazimierza Wielkiego. Mieliśmy propozycję, by to projektować, ale odmówiliśmy.
Właśnie o to chciałem zapytać, bo budynek niedawno zajął trzecie miejsce w konkursie na Makabryłę. Aż tak źle to wyszło?
Konsekwentnie – nie oceniam publicznie, bo uważam, że to trochę nie fair oceniać architekturę, jednocześnie ją uprawiając. Wtedy nie jest się do końca obiektywnym. Natomiast z punktu dbałości o jakość miasta, na którym bardzo mi zależy, bo tutaj się urodziłem, wydarzył się pewien splot niekorzystnych sytuacji. 
W dyskusji, która przetacza się przez media, w tym media społecznościowe, popełniamy jeden błąd. Jest straszliwa nagonka na administrację: konserwatora zabytków i architekta miasta, jak mogli do tego dopuścić. Z drugiej strony – my architekci – chcemy mieć wolność w projektowaniu, więc – moim zdaniem – powinniśmy być konsekwentni i brać za to co robimy pełnię odpowiedzialności. I skoro coś takiego powstało to mówić wyraźnie: za tą konkretną nadbudową stoi architekt X i inwestor Y. I to oni powinni być oceniani przez opinię publiczną i obiektywnych krytyków.
Dlaczego, jeśli przyznaje się nagrody: Piękny Wrocław, nagrody SARP-u czy wręcz Miesa van der Rohe, to nie nagradza się architekta miasta czy konserwatora za piękne uzgodnienie projektu? Wtedy zawsze wychodzi autor i odbiera stosowne dyplomy. Powinniśmy być tu konsekwentni w ocenie sytuacji.
Podobnie było z Zaułkiem Solnym – tam też krytyka wylała się głównie na konserwatora zabytków, a nikt nie wspominał o projektancie.
Dokładnie tak.


Zresztą alergiczne reakcje powodują niemal wszystkie nadbudowy kamienic we Wrocławiu.
Tu pan trafił w sedno. Problem w tym, że ten hejt wylewany na urząd czy konserwatora spowoduje, że pojawi się straszne usztywnienie, przez następne kilka lat będzie wręcz paraliż decyzyjny i nic się nie da, nawet dobrze i prawidłowo nadbudować ani przebudować. A te budynki będą popadać w ruinę. Miasto musi nadążać za rzeczywistością – obiekty wybudowane 100-150 lat temu, które chcą pozostać w tkance miejskiej, muszą otrzymać szansę na drugie życie. A ta szansa bardzo często wiąże się z przebudową, czy też z nadbudową. 
W tym konkretnym przypadku nadbudowa była naturalną konsekwencją zdarzeń inwestycyjnych w sąsiedztwie – powstał duży kompleks biurowy obok i ten budynek na rogu był kompletnie niedoskalowany. Samo myślenie o zmianie jego skali było słuszne, tyle że w rankingu zadań architektonicznych to jest absolutnie najwyższy poziom, najtrudniejsze zadanie. I ktoś sobie z tym nie poradził.
W takich sytuacjach najlepiej sprawdza się konkurs architektoniczny z prawdziwego zdarzenia, w którym wzięłyby udział renomowane pracownie. Wtedy, jestem przekonany, mielibyśmy tam rozwiązanie, które mogłoby być referencyjne dla innych, tego typu trudnych sytuacji urbanistycznych.
Nie można oczywiście przykładać jednej miary do wszystkich rzeczy. Są budynki niezwykle cenne, ujęte w rejestrze zabytków, na które trzeba dmuchać i chuchać. Ale są też obiekty, które muszą dostać nową funkcję i być przebudowane. Tylko trzeba to zrobić dobrze, z zachowaniem wszystkich, wypracowanych przez lata standardów projektowania.
A propos Makabryły. Mówi się, że w przyszłym roku murowanym faworytem będzie Wroclavia. Co pan sądzi o tym obiekcie?
Znów nie chciałbym oceniać architektury, aczkolwiek uważam, że część biurowa od ulicy Suchej wyszła bardzo przyzwoicie. Gdyby to był tylko biurowiec, to mógłby być jednym z lepszym we Wrocławiu, chociażby ze względu na to, że inwestorowi udało się wszystkie "bebechy" schować za fasadą i przykryć ażurowym stropodachem. Tam nawet pół rurki nie wystaje, co się u nas udaje bardzo rzadko.
Tu problem polega na tym – i to nie jest związane z ocenianiem architektury, tylko z byciem mieszkańcem Wrocławia – że musimy zdecydować się: w co gramy. Jeśli zależy nam, żeby przywrócić życie na głównych ulicach handlowych, którymi od zawsze w tym mieście były Świdnicka, Oławska, Ruska i Piłsudskiego, to wolny rynek sam tego nie załatwi. Człowiek niestety wybiera zawsze łatwiejsze rozwiązania. Nikt nie wejdzie do domu towarowego, nawet najlepszej jakości, który ma sześć kondygnacji, mając nieopodal wielką galerię handlową. Niestety, jesteśmy przyzwyczajeni podjeżdżać samochodem niemalże pod drzwi i robić zakupy w klimatyzowanym wnętrzu, na jednym poziomie.
W naszych realiach ciągle jeszcze ulica handlowa przegra z wielką galerię handlową, w której jest wszystko. Więc jeżeli mamy taki obiekt, w którym jest 200 sklepów, restauracje, kawiarnie, kino, to siłą rzeczy tych ludzi nie będzie na ulicach. I to jest niestety dylemat: albo-albo.


Czyli tu powinna być rola miasta, żeby np. nie uchwalić planu miejscowego, który dopuszczał budowę takiego molocha? 
To jest rola wszystkich uczestników procesu decyzyjnego: miasta, doradców, architektów i urbanistów, ale także aktywistów i działaczy miejskich, którzy powinni dyskutować, przewidywać procesy i podejmować optymalne decyzje mając na względzie długofalowe ich efekty. Rzeczywiście jest taki model, że w dużych miastach powstają duże galerie handlowe, które są sprzężone z węzłami komunikacyjnymi – tak jest w Warszawie, Poznaniu czy Katowicach, jednak nie zawsze przynosi on długofalowe korzyści miastu.
Europejskie miasta przez lata wykreowały bardzo silne marki ulic handlowych, którym ciężko jest dziś zagrozić. Gdy pospacerujemy po Berlinie, Rzymie, ale też Pradze czy nawet Bukareszcie, to zobaczymy, że te ulice tak dobrze prosperują, ponieważ są zarządzane przez wyspecjalizowanych managerów i chronione pewnymi mechanizmami zabezpieczającymi, przed pełną ekspansją wolnego rynku.
Nam się udało na razie lekko reanimować Świdnicką i Oławską – te ulice zaczęły odżywać, ale dalej są słabiutkie w porównaniu choćby nawet z ulicą Paryską w Pradze, gdzie jest Chanel, Dior czy inne wielkie marki. Natomiast trend jest bardzo pozytywny i nastraja optymistycznie – powoli znikają banki i punkty telefonii komórkowej, a wyrastają restauracje i kawiarnie. To kolejny poziom rozwoju, na który wchodzimy. Jednak do najwyższego, gdzie pojawią się tam również sklepy i zaczniemy zmieniać swoje nawyki zakupowe, jeszcze trochę nam brakuje.
Ważne, aby zauważyć, że galerie handlowe nie są "złem wcielonym" i dobrze umiejscowione w systemie ulic handlowych, działają wręcz stymulująco na handel w centrum miasta. Takim przykładem są we Wrocławiu: Galeria Dominikańska, dawny Mercury czy Renoma, dlatego że stojąc nanizane na główne ciągi handlowe, stymulują ruch pieszy po nich, stanowiąc jednocześnie bazę strategicznych parkingów wokół starego miasta.
Na razie we Wrocławiu mamy jeden "drapacz chmur" z prawdziwego zdarzenia, czyli Sky Tower. Sądzi pan, że powinny u nas powstać kolejne aż tak wysokie budynki? 
Dla sylwety Wrocławia byłoby dużo lepiej, gdyby w bezpośredniej okolicy Sky Tower powstały budynki, które odnosiłyby się do skali tego obiektu. Niedobrze wygląda miasto, które ma płaski skyline, przetykany ostrymi wieżami kościołów i nagle jeden dominujący budynek. 
Miejsce na takie budynki w bezpośredniej okolicy jest.
Jest i dobrze by było, gdyby powstał klaster budynków wyższych niż 55 metrów. Tak jest w Warszawie, a jeszcze lepiej wygląda to w Wilnie.
A czy realnie są szanse, że tak wysokie budynki we Wrocławiu staną?
Moim zdaniem obecnie szanse są małe ze względu na rozmaite uwarunkowania. Raczej wszystko się niestety zatrzyma na 55 metrach.
Nowe Żerniki – jest pan jednym z pomysłodawców i inicjatorów całego przedsięwzięcia. Wszystko poszło tak, jak pan to sobie wymyślił 7-8 lat temu?
Zawsze podkreślam, że jest to projekt, który zrodził się w czasie bardzo dobrej dyskusji z miastem nad jakością przestrzeni i poszukiwaniem optymalnych rozwiązań. Jestem zadowolony przede wszystkim dlatego, że udało się zrobić to, czego nikomu wcześniej w tym kraju i w takiej skali się nie udało. Czyli przenieść teoretyczne rozważania i urbanistyczne ćwiczenia w rzeczywistość.
Clou projektu to pokazanie w praktyce, że za te same nakłady inwestycyjne, w tych samych realiach społeczno-ekonomicznych, w tym samym mieście, da się zbudować przestrzeń, która jest dużo lepsza od innych. Jest lepsza, bo wszyscy się umówili co do jej priorytetów. A jest to, mówiąc w skrócie: dobre, przyjazne osiedle z priorytetem potrzeb jego mieszkańców. W praktyce, przekłada się to na: ciągi piesze, usługi w parterach, dużo zieleni, kameralne wnętrza, brak ogrodzeń itd.



Pojawiają się głosy, że to modelowe osiedle będzie wyglądać tak, jak powinno wyglądać każde normalne osiedle.
W pewnym sensie tak. Ale nie wygląda, dlatego, że oddaliśmy całe pole wolnemu rynkowi. Wolny rynek jest dobry i ma siłę, ale jak się go puści na żywioł, to skupia się na realizacji partykularnych interesów najsilniejszych jego uczestników. A najsilniejszymi uczestnikami są zawsze ci, którzy inwestują. I oni realizują swój interes, ludzie mają mieszkania, ale w efekcie – jako społeczeństwo – nie mamy optymalnego miasta. 
Tak się dzieje choćby na Maślicach, gdzie jest mnóstwo nowych inwestycji deweloperskich, a nie nadąża za tym infrastruktura czy komunikacja. 
Dla mnie najważniejsze jest to, że już za chwilę przestaniemy rozmawiać teoretycznie – Nowe Żerniki będą stały i będziemy mogli sobie powiedzieć, że to i to działa dobrze, a tamto i owo – nie i należy to poprawić w przyszłych projektach. Ale, przede wszystkim ważne jest to, że mimo niewątpliwie wad, różnych projektowych kiksów, będziemy mogli obiektywnie powiedzieć sobie, że taki bardzo społecznie otwarty i partycypacyjny system tworzenia przestrzeni do życia, daje dużo lepsze efekty.
Od początku mówił pan, że mają tam powstać domy, w których będzie się po prostu dobrze mieszkać.
Dobrze albo inaczej. I wtedy zobaczymy, czy to jest dobre. Pierwszy gotowy budynek, czyli Osiedle Rodzinne, to połączenie domu wielorodzinnego, z garażem, ale mieszka się jak w szeregówce – są różne rodzaje przestrzeni, różne poziomy, jest ogródek. Normalnie nie ma szans na taką typologię. Za chwilę będzie powstawał też pierwszy punktowiec, mamy budynki jednotraktowe, obustronnie doświetlone, będzie szereg rozwiązań, których normalnie we Wrocławiu, w takiej typowej deweloperce, nie ma. Pewne rzeczy będziemy mogli po prostu przećwiczyć.
I liczy pan, że to będzie impuls dla deweloperów, by podobne osiedla powstały w innych częściach Wrocławia?
Myślę, że to będzie impuls dla nas wszystkich. Jak śledzę choćby tę gorącą dyskusję na Maślicach, to bardzo często ci ludzie piszą: zobaczcie, na Nowych Żernikach można. I to są cenne głosy. Nie chodzi o to, żeby kopiować to rozwiązanie, ale żeby się umawiać na pewne rzeczy, które stają się priorytetami. 
Już teraz widzę, że to pozytywnie wpływa na duże inwestycje deweloperskie. Tam, gdzie jeden deweloper kupuje duży obszar, pojawiają się jako standard pewne rozwiązania, o których mówiliśmy na warsztatach 5-6 lat temu. Pierwsze przykłady już widać na rynku – powstają przestrzenie wspólne, świetlice, miejsca wspólnego spędzania czasu, tarasy współdzielone, realizuje się programy osiedla społecznego itp. 
Na koniec chciałem zapytać o jeszcze jedną rzecz. Ptasia 16 – czy to prawda, że nie tylko projektujecie ten budynek, ale i sami go postawicie?
Nie, kiedyś mieliśmy takie plany, żeby tam zbudować nasze biuro, ale ostatecznie zmieniliśmy tę decyzję. I teraz już tylko projektujemy obiekt, który tam powstanie.


A co z wąską działką, tuż obok waszej siedziby, która też do was należy?
To jest właśnie ta zmiana decyzji – tutaj będziemy budować naszą pracownię. Dobrze nam w tym rejonie Wrocławia i w tej kamienicy, ale z uwagi na ciągły rozwój potrzebujemy większej przestrzeni do pracy. 
Chcemy w najbliższej przyszłości zająć się prefabrykacją, modułowymi mieszkaniami, więc potrzebujemy miejsca, gdzie będziemy mogli budować i testować modele niemal w skali 1:1. Bardzo intensywnie myślimy też o edukacji architektonicznej, oczywiście w bardzo ograniczonej, kameralnej skali. Do tego też potrzebne jest nam więcej miejsca.
Czyli po prostu zabudujecie tę wyrwę pomiędzy kamienicami?
Tak, prawdopodobnie zaczniemy jeszcze pod koniec tego roku.
Dziękuję za rozmowę.