A ja, że w połowie października zrównają się z poziomem gruntu i wtedy pozostaną im "tylko" piwnice i """tylko""" 20-metrowe pale do usunięcia :) A może je zostawią, albo wykorzystają w nowych fundamentach ?
Zabralem sobie w piatek symboliczny kawalek Poltegoru na pamiatke. Panowie prowadzacy rozbiorke powiedzieli, ze codziennie czyni to samo od kilku do kilkunastu osob. Mieli nawet goscia z Kanady, ktory na poczatlu lat 90-tych XX wieku wyjechal z Wroclawia.
Dalej pracują - jestem więcej niż pewien, że poltegor zniknie przed terminem. Chyba, że utrzymają tempo miast to przyspieszać jak zapowiadano z trzech tygodni do kilku dni na piętro. Minęło niecałe 4 tygodnie zamiast jednego i trochę zniknęło prawie 3, pewnie jutro już 3
Jedni mówią - symbol miasta, inni - socrealistyczne bezguście. Napisano o nim więcej niż o jakimkolwiek innym budynku w mieście. Zaczął już znikać kawałek po kawałku. A wrocławian ogarnęła poltegormania.
Poltegormania nie jest wrocławianom obca. To zjawisko trójfazowe. Zdarza się tylko raz w historii miasta, jest niepowtarzalne i ograniczone terytorialnie.
Po raz pierwszy wrocławianie przeżyli je 25 lat temu, gdy jeden z najwyższych biurowców w Polsce rósł metr po metrze. Osiągnął wysokość 125 m. Rozpisywały się o nim gazety, w pobliże placu budowy przychodziły wycieczki. Dyskutowali o nim architekci, mieszkańcy, a nawet kierownictwo lokalnego oddziału Służby Bezpieczeństwa.
Druga faza poltegormanii nastąpiła w latach 90. Była związana z możliwością wynajęcia w wysokościowcu kilkudziesięciu biur. Ogarnęła kilkuset pracowników, którzy wprowadzili się do wieżowca, i co najmniej taką samą liczbę ich znajomych, którzy przychodzili zobaczyć z bliska budynek i wspiąć się na jego szczyt.
Trzeci, najbardziej emocjonalny etap poltegormanii właśnie trwa. Mimo że budynek zaczął właśnie znikać. Metr po metrze, znacznie wolniej, niż go budowano.
Zaobserwowane w przyrodzie zjawisko dotyczy budynku przy ul. Powstańców Śląskich 59, Wrocław.
Demolka pod kontrolą
1 czerwca 2007. Na 15. piętrze wieżowca u zbiegu ulic Powstańców Śląskich i Wielkiej wybucha groźny pożar. Ginie jedna osoba, druga jest ciężko ranna. Strażacy gaszą ogień i razem z policją, goprowcami i strażą graniczną przez półtorej godziny ratują rannych i uwięzionych w budynku ludzi, którym płomienie odcięły drogę ucieczki. Zjazdy po linach, ewakuacja śmigłowcem. Całą akcję przed budynkiem obserwuje ponad tysiąc gapiów. Na pożarowe show, o którym mówiły wszystkie media, czekali od kilku tygodni.
Przychodzą całymi rodzinami. Obok mnie rodzina z kilkutygodniowym niemowlakiem w wózku, dalej pani z pudlem na smyczy. Pudel z starannie zaplecioną grzywką powarkuje przy każdym szarpnięciu, bo pani nie radzi sobie z trzymaniem smyczy i cyfrówki jednocześnie. Zahipnotyzowany tłum podchodzi coraz bliżej. Z góry wieżowca lecą spalone szyby i roztrzaskują się o ziemię. Dopiero gdy gruba tafla ląduje kilkanaście metrów od tłumu, policja spycha ich dalej. Ale nad budynek nadlatuje śmigłowiec Sokół i już nikt nie boi się spadających szyb. Błyskają setki fleszy. Niektórzy jedną ręką robią zdjęcia, drugą filmują.
Manewry Poltegor 2007 były pierwszymi tak wielkimi ćwiczeniami w Polsce. Ratownicy mogli zniszczyć, co tylko chcieli. Ale symulacja nie byłaby możliwa, gdyby w styczniu 2006 roku Poltegoru nie kupił słynny biznesmen Leszek Czarnecki.
Czarnecki kupił wieżowiec i postanowił go zburzyć. Na jego miejscu chce postawić supernowoczesny, jeszcze wyższy apartamentowiec. Decyzja o rozbiórce była dla wrocławian szokiem.
Liczby
Niektóre budynki najłatwiej opisać za pomocą liczb. Tak jest z Poltegorem.
125 metrów - całkowita wysokość.
25 - liczba kondygnacji.
50 metrów długości i 7 szerokości - wymiary trzonu budynku ze zbrojonego żelbetonu. Powstawał z prędkością 3 metry na dobę. Od 1974 do 1982 roku, z przerwą podczas największego kryzysu i braku materiałów.
Charakterystyczna, piaskowa barwa szyb to zasługa drobinek 24-karatowego złota. Specjalna farba była natryskiwana na tafle elektrolitycznie, zgodnie z włoską licencją.
Dziś mało kto pamięta, skąd wzięła się nazwa wieżowca. Nie znajdziemy jej w słowniku języka polskiego, choć całkiem dobrze już się w nim zadomowiła. Na tyle dobrze, że może kiedyś językoznawcy uznają ją za regionalizm.
Poltegor, a właściwie "Pol-te-gor", to akronim nazwy Polska Technologia Górnicza. To firma zajmująca się projektowaniem inwestycji w górnictwie, która dysponowała w latach 70. i 80. całym biurowcem, a później zajmowała znaczną część na swoją siedzibę.
Budynek zaprojektowało trzech architektów: prof. Julian Duchowicz, Józef Szymański i Zofia Szczęsnowicz-Sołowij. Z całej trójki żyje już tylko pani Zofia. W Poltegorze (firmie, nie budynku) przepracowała 30 lat. Teraz prowadzi własną pracownię w zacisznym biurze na Parkowej. Pani Zofia, elegancka i bardzo energiczna dama, pokazuje zdjęcia makiety projektu.
Tak wyglądał w całości. Poza wieżowcem miała być jeszcze czterokondygnacyjna część pozioma, tarasy widokowe i lustro wody przed wejściem do budynku od strony ul. Wielkiej. I co? Oszczędności. W życiu bym nie przypuszczała, że powstanie tylko główny budynek - denerwuje się.
Piętro 21., radio ESKA
- To była moja pierwsza praca i najpiękniejsze lata życia - wspomina Dagmara Turek-Samól. Dziś rzeczniczka prasowa straży miejskiej, wcześniej dziennikarka radia ESKA. Ekipa radiowców wprowadziła się na 21. piętro wieżowca w 1996 roku. Wśród nich m.in.: Robert Banasiak (do niedawna szef wrocławskiej TVP 3), Tomasz Duda (Polskie Radio Wrocław, wcześniej telewizja publiczna), Tomasz Wołodźko i Andrzej Zwoliński (ESKA), Rafał Jurkowlaniec, Alicja Mikłaszewicz, Athina Theodosjadu (dziś agencja reklamowa B&J).
- Nic w Poltegorze nie było zwykłe, począwszy od wysokości - opowiada Dagmara Turek. - Ciągle coś się psuło. A to zapchane były ubikacje, a to zepsuły się windy. Kiedyś jechaliśmy z kolegami na poranny dyżur. Windą, która właśnie się zepsuła. Przesiedzieliśmy w niej kilka godzin, a że nie było jeszcze komórek, nie mieliśmy jak zawiadomić szefa, że do pracy spóźnią się tego dnia wszyscy reporterzy.
O dziwnym budynku krążyły w mieście dziwne opowieści.
Legendarne są już słynne przeciągi i nieszczelne okna, zaprojektowane na włoski, południowy klimat. Połączenie wiatru z deszczem w prognozie meteorologicznej dla biur na wyższych piętrach oznaczało, że papiery na biurku zastaną rano mokre.
- Straszyli nas też, że jak wybuchnie pożar, będziemy musieli skakać przez okna, bo żadna drabina strażacka nie sięgnie tak wysoko - opowiada rzeczniczka.
Ale Poltegor miał też zalety. - Kiosk na dole, gdzie miła pani dawała papierosy na krechę. I widoki z okien. Z naszego studia widać było całe miasto. Gdy jechała karetka albo radiowozy, widzieliśmy dokąd. To dziennikarzom bardzo ułatwiało pracę - wylicza Dagmara Turek-Samól.
W Esce pracowała też Athina Theodsjadu, dziś specjalistka od PR. - Najbardziej niesamowite wrażenia były rano. Na poranne wydania szło się o wschodzie słońca. Miasto czasem pokrywała mgła, której wyżej już nie było. Przez okno widzieliśmy wtedy tylko biały dywan i wystające z niego gdzieniegdzie budynki.
Piętro 23., restauracja Top View
Po dwunastu latach w Australii Iwona Zastawny wróciła do Wrocławia i szukała dla siebie zajęcia. Był rok 1998. Trafiła na ogłoszenie o przetargu na punkt gastronomiczny w Poltegorze. - Nie miałam w ogóle doświadczenia, ale włożyłam w to tyle serca i energii, że się udało - uśmiecha się.
Poltegor był wtedy najbardziej prestiżowym adresem we Wrocławiu. Biura wynajmowano tylko firmom z referencjami, wszyscy w budynku się znali. - Odpowiadało mi to - mówi pani Iwona.
Zamieniła bar w elegancką restaurację Top View. W menu dania kuchni polskiej: bardzo duży wybór pierogów, naleśników, zupy, mięsa i warzywa. Kucharki wszystko robiły na miejscu. Nawet barszcz był z prawdziwych buraków, a nie instant.
Ostatnie tygodnie w Poltegorze: nerwy, łzy, nieprzespane noce. - Ludzie przychodzili się wygadać, niektórzy bali się o przyszłość. Wielu było strasznie smutno, bo pracowali tam od początku - wspomina.
Ostatni posiłek w Top View: 30 kwietnia 2006 roku. Dzień przed wyprowadzką. Na przejęcie biurowca czekał już Leszek Czarnecki.
Budowa
Proces znikania Poltegoru obserwuje inżynier Sławomir Samborski, jeden z najważniejszych świadków powstawania budynku. Inspektor nadzoru budowlanego. Osobiście Poltegor budował.
Inż. Samborski: - W 1974 roku była narada w Poltegorze. Dyrektor mówi: żadna firma nie chce się podjąć roli generalnego wykonawcy. A ten wieżowiec musi powstać. Skoro musi, to ja jako inżynier z wieloletnim stażem mogę się tym zająć. I generalnym wykonawcą został Poltegor.
Wcześniej Sławomir Samborski zbudował m.in. Port Północny w Gdańsku. Nie przestraszył się więc Poltegoru.
Pamięta dobrze wszystkie szczegóły. - Najpierw powstał trzon i jedna z klatek schodowych. Jak na owe czasy, konstrukcja była pionierska. A narzędzia? Zwykłe. Mieliśmy mały dźwig budowlany, który razem z nami wjeżdżał na platformie, gdzie było trzeba. Były kłopoty z materiałami, bo już zaczął się kryzys gospodarczy. Ledwo wystarczyło cementu. A potem trzeba było już rezygnować prawie ze wszystkiego: z porządnych okien z żaluzjami w środku i z tej całej niskiej części.
Do dziś, gdy pan Sławomir przejeżdża obok, wspomina budowę. Czy żal mu budynku? Chwilę zwleka z odpowiedzią. - Taka już kolej życia, że jedno wypiera drugie. Odkąd człowiek zszedł z drzewa, zaczął chodzić w butach.
Po chwili dodaje:
- Ta panorama z góry była niesamowita. Żałuję, że żona nigdy tego nie widziała. Ma lęk wysokości.
Ostatnia zbiórka w Poltegorze
Przy Poltegorze w 1966 roku powstała pierwsza drużyna harcerska w Polsce. Stworzył ją Janusz Strempski, inżynier, górnik, wieloletni pracownik Poltegoru. W ZHP jest od 1935 roku. Miał wtedy 9 lat. - Pewnego lata okazało się, że znów brakuje miejsc na koloniach dla dzieci pracowników, założyłem drużynę - opowiada.
85. drużyna im. Gustawa Morcinka rozrosła się i przetrwała przez wiele lat. Gdy harcerze dorośli, zapisali do niej swoje dzieci. Ostatnie zbiórki były w świetlicy Poltegoru. Teraz coroczne zjazdy wszystkich harcerzy organizuje Barbara Deręgowska, córka pracowniczki Poltegoru i korespondentka "The Warsaw Voice" we Wrocławiu.
Dach
Na początku lat 90. na dachu Poltegoru pojawiły się stacje przekaźnikowe i nadawcze anten telewizyjnych i radiowych. Stąd nadawała pierwsza w Polsce prywatna telewizja "Echo", później nadajniki miał TOK FM, Radiostacja, RMF Classic i Telewizja Dolnośląska TeDe. Podczas powodzi było tu centrum kryzysowe. Z dachu widać było zalany Wrocław.
Dach to zawsze było w Poltegorze miejsce topowe. W słoneczny dzień widać było całe miasto i Ślężę. Gdy Poltegor ruszał, urządzono naradę. Zabrała się rada zakładowa i przyszło dużo obcych Bardzo Ważnych Osób. Dyskutowano nad tym, jak wykorzystać dach najwyższego wrocławskiego budynku.
- Byli różni ludzie - opowiada jeden z uczestników owej narady. - Ktoś z poczty, z radia, nawet z Komitetu Wojewódzkiego PZPR, bo jakiś szef wymyślił sobie, że dach można będzie wykorzystać do propagandy wizualnej PZPR i komunizmu. Narada trwała chyba godzinę. Padały różne pomysły i propozycje. Pamiętam, że ktoś z radia mówił, co by tam mogli postawić. Na końcu głos zabrał siedzący cicho całą godzinę przedstawiciel Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. - Proszę państwa - powiedział - dach Poltegoru został przekazany Komendzie Wojewódzkiej. A to wyklucza jakichkolwiek innych użytkowników. - To czemu pan tego nie powiedział na początku narady? - zapytaliśmy. - Nie chciałem przeszkadzać w dyskusji.
Poltegor kontra Sky Tower
Wrocławianie są podzieleni. Na forach internetowych Poltegorowi dostaje się, i to mocno. Nazywany jest socrealistycznym kiczem, bezguściem, brzydactwem. Bronią go ci, którzy znają go najlepiej.
Iwona Zastawny, restauratorka: - Piękny może nie jest, ale ma duszę. I przez tyle lat wpisał się już w pejzaż miasta.
Athina Theodosjadu, specjalistka od PR: - Mnie jest żal Poltegoru. Może byśmy zrobili mu pożegnanie? Wrocławianie by przyszli. Żeby nie odchodził tak samotnie. Tylu ludzi go kochało.
Barbara Deręgowska, korespondentka "The Warsaw Voice": - Nie wyobrażam sobie momentu, gdy Poltegoru już nie będzie. My, dzieciaki pracowników, jesteśmy do niego przyklejeni na zawsze.