Byle paczka może sparaliżować nasze lotnisko Michał Kokot 2008-06-24, ostatnia aktualizacja 2008-06-23 20:46
Wrocławskie lotnisko nie ma ochrony antyterrorystycznej, a każda pozostawiona na nim paczka może spowodować jego paraliż. Choć pilnującym lotniska strażnikom granicznym kupiono nowoczesny sprzęt, to i tak nie mogliby rozbroić potencjalnej bomby - bo nie mają odpowiednich certyfikatów. W marcu ochrona portu lotniczego zauważyła w poczekalni ciemną torbę. Nikt się do niej nie przyznawał, wezwano więc policję. Miejsce ogrodzono taśmami i zabezpieczono patrolami. Najgorzej mieli ludzie, którzy odwozili bliskich na lotnisko, bo zostali uwięzieni w poczekalni.
Na wyjście czekali ponad dwie godziny, a przez ten czas niewiele się działo z podejrzaną paczką. Obecni na miejscu funkcjonariusze straży granicznej bezradnie czekali na przyjazd policyjnych antyterrorystów, ale była niedziela i ci zjawili się na lotnisku dopiero po niemal dwóch godzinach. Pasażerów uwolniono dopiero, gdy była pewność, że w paczce nie ma niebezpiecznej zawartości.
W czerwcu z powodu bagażu zapomnianego w poczekalni trzeba było już dwa razy zamykać lotnisko, na szczęście tylko na kilkadziesiąt minut.
Dariusz Kuś, prezes wrocławskiego portu lotniczego im. Mikołaja Kopernika, przyznaje, że nie dochodziłoby do takich sytuacji, gdyby podejrzane ładunki zabezpieczała straż graniczna. - Od miesiąca mamy sprzęt do wykrywania i neutralizowania ładunków pirotechnicznych. Kupiliśmy go za milion złotych, ale musieliśmy go schować do szafy, bo nasi strażnicy nie potrafią go obsługiwać. Nie rozumiem, jak to możliwe, ale po prostu nasze służby państwowe zupełnie się nie popisały - nie kryje irytacji.
W dni powszednie do akcji na lotnisku policjanci z jednostki antyterrorystycznej przyjeżdżają ze swojej jednostki i na miejscu zjawiają się jeszcze w miarę szybko. Gorzej w weekendy. - Wtedy policjanci dyżurują w domach, a przyjazd na miejsce zajmuje im więcej czasu - tłumaczy prezes Kuś.
Straż graniczna nie wie, dlaczego zapomniała przeszkolić swoich ludzi.
Pułkownik Wojciech Lechowski, rzecznik komendy głównej straży granicznej, przyznaje: - Do takiej sytuacji nie powinno dojść. Akurat tak się złożyło, że funkcjonariuszom we Wrocławiu wygasła ważność certyfikatów, które uprawniają ich do obsługi tego sprzętu. Oni potrafią go obsługiwać, nie mogą jednak tego robić z powodów formalnych.
Rzecznik twierdzi, że sytuacja poprawi się najdalej za kilka tygodni. - Lada dzień ci funkcjonariusze zostaną przeszkoleni w Koszalinie lub Kętrzynie. Takie szkolenie trwa jeden dzień i od razu po nim dostaje się odpowiedni certyfikat. Musieliśmy poczekać, aż zbierze się odpowiednia liczba chętnych, żeby je zorganizować, bo szkolenie nie jest tanie. Do takiej sytuacji jak we Wrocławiu więcej nie dojdzie - obiecuje płk Lechowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751 ... nisko.html