Prawo – jak zwalczać biegunkę szybszym sprzątaniem?
Patologie polskiego prawodawstwa widać jak na dłoni przy okazji budowy wrocławskiej autostrady, która przygotowywana jest od lat kilkunastu.
Jej budowa odwleka się z miesiąca na miesiąc, choć trzeba dodać, że z różnych, niekoniecznie wynikających z zamówień publicznych powodów. A to nie takie warianty, a to odwołanie, a to protest. Sądy, komisje, prawnicy. Składanie dokumentacji trwa latami. A państwo, które w tych sprawach powinno być prężne i władcze, zachowuje się nie jak władca, lecz przestraszony lokaj. Do tego rozrzutny lokaj, płacący cudzymi pieniędzmi ponad miarę za to, co nie trzeba.
Na oczach wrocławian, a ostatnio całej Polski, rozgrywa się niezrozumiały mecz prawników o wrocławską autostradę. O przecinki i błędy, kilkadziesiąt złotych, które zamieniają się w setki milionów dodatkowych płatności. Protest goni protest, a autostradowa obwodnica Wrocławia jest nadal wirtualną obwodnicą Wrocławia. Konsorcjum Dywidag Bau i Strabag przegrało przetrag, oferując most za 452 mln zł, czyli o 100 mln zł taniej, niż zakładał kosztorys przygotowany przez inwestora. Ofertę odrzucono, bo konsorcjum pomyliło się o 47 złotych w wycenie lamp, bo nie doliczyło się 8 kloszy. Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad nie odwołała się od absurdalnego orzeczenia Krajowej Izby Odwoławczej, bo ktoś źle zadekretował korespondencję. Wygrała oferta Mostostalu Warszawa i Acciony, droższa o jedyne 124 mln zł.
Na pierwszy rzut oka jest rzeczą niezrozumiałą, aby prawnicy żerujący na formalizmie tak mogli wywrócić tanią ofertę dobrych firm. To, co byłoby nie do pomyślenia w prywatnym obrocie gospodarczym, w obrocie publiczno – prywatnym jest możliwe, gdy płaci za to frajerskie państwo. Widać prawo daje taką możliwość prawnikom.
Prawnicze wojenki trwają w najlepsze. Przetarg na odcinki Magnice – lotnisko oraz lotnisko Pawłowice zaczął się w sierpniu zeszłego roku, ale się nie skończył. Czołowe firmy drogowe (konsorcjum Strabag i Warbud oraz Hermann Kirchner) oprotestowały jako niesprawiedliwe warunki przetargu droższej części. Tańszej części nie oprotestowały, choć warunki przetargu były identyczne. Wynik i czas przetargu nie jest znany, a mydlana opera trwa. Oferenci – walcząc ze sobą – walą w interesy państwa, jak w kaczy kuper. Na koszt podatnika. Prawo to tego zachęca.
Niewykluczone, że w warunkach, gdy firm mogących budować autostrady jest niewiele, ten spektakl jest częściowo reżyserowany. To tak, jak zbiorowy strajk gwiazd. Wystarczy, by zmówieni aktorzy– widząc, że producenci seriali są niezorganizowani i bezradni, wymieniają się rolami w kolejnych odcinkach, na przemian zrywając kontrakty w najgorszym dla producenta momencie i podbijają wartości kolejnych kontraktów. To zrozumiałe, że postawieni pod ścianą producenci płacą aktorom coraz więcej.
Ostatnio pracę stracił Prezes Urzędu Zamówień Publicznych. Chyba słusznie, bo przez lata odpowiadał za sektor, który – mam wrażenie- wymknął się spod czyjejkolwiek kontroli. Zaczęło się szlachetnie, w 1992 roku, pod hasłem walki z korupcją, a skończyło się biurokratycznym wykwitem, który zapomniał do czego służy. Młotek – jak wiadomo - służy człowiekowi do wbijania gwoździ. Co powiedzieć o młotku, który z własnej inicjatywy wybija majstrowi palce, które chce ?
Prawo zamówień publicznych obrosło instytucjami, arbitrami, prawnikami i sądami. UZP, instytucja, która kiedyś miała stać na straży racjonalność wydatków publicznych, stała się instytucją samą dla siebie i źródłem niepotrzebnych wydatków. Prawo zamówień publicznych, które miało obniżać koszty funkcjonowania państwa, wyrodziło się i generuje zbędne koszty. Przypadek Autostradowej Obwodnicy Wrocławia jest tego najlepszym dowodem. Wojna na formalizmy pogarsza konkurencję, a wystarczyłoby w ustawie napisać, że drobne uchybienia nie wykluczają oferty.
Nie mniejszym kuriozum jest ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym. Tu bezpośrednich strat jest niewiele, bo ustawa jest absolutnie martwa.
To co powstało najlepiej obrazuje sposób tworzenia prawa. Zaczyna się od słusznego celu. Potem bezkrytycznie przyjmuje się ustawę, którą następnie poprawia się kilkadziesiąt razy. W okresie tworzenia ustawy (w latach 2004- 2005) też były pomysły utworzenia centralnego urzędu ds. PPP oraz licencjonowanych przez państwo ekspertów ds. PPP. Te pomysły zostały zablokowane przez samorządy. Jednak to co zostało, i tak przyniosło efekty niezwykłe. Na jej podstawie nie wybudowano nic, co jest wśród ustaw absolutnym rekordem.
Można wątpić, czy ten zerowy błogostan jest rzeczywiście tani. Straty pośrednie – wynikające z niewykorzystanych szans – są ogromne. Państwo traci miliardy w formie niezrealizowanych dróg, kolei czy wodociągów. Mityczne środki Unii Europejskiej, choć duże ( 67 mld euro w latach 2007-2013) nie wystarczą na wszystko. Tylko na gospodarkę wodno-ściekową, aby spełnić normy unijne trzeba wydać w tym czasie pięć razy więcej. Jeśli takie przedsięwzięcia nie mogą być sfinansowane ze środków publicznych oraz Unii, to dlaczego nie można korzystać ze środków prywatnych? Widać, nie można. Inni budują (liderami są Brytyjczycy – 53 mld euro, 600 projektów), a my debatujemy i śledzimy przekręty.
I co z tego wynika? Niewiele. Zamiast szukać źródła choroby, zwalcza się objawy. Co pewien czas powstają zacne zespoły do spraw odbiurokratyzowania, jak ostatnio sejmowa komisja Palikota. Walka jest nierówna, bo w tym czasie w ciągu dnia powstaje kilkadziesiąt stron urzędowego dziennika ustaw i prawa unijnego, z którymi owe komisje walczą. To tak, jakby biegunkę zwalczać szybszym sprzątaniem.
Sławomir Najniger
http://www.nieruchomosciplus.pl/artykul.php?id=38